Lubiła motyle. 

Patrzeć na nie gdy są blisko, gdy nie spodziewają się niczego poza urokiem słońca, dotyku wiatru, leniwych pąków róż. Gdy nieruchomieją na płatkach i nie wiedzą, naprawdę nie wiedzą, co ich może spotkać, i nie widzą, naprawdę nie widzą tego drewnianego kosza po lewej. 

Wygrzewają dalej na słońcu swoje wielobarwne skrzydła pokryte meszkiem, i tym cudownym pyłkiem do latania, a tymczasem powoli, prawie niezauważalnie przybliża się on, opada jak zmrok, nadchodzi ciemność, której nikt się nie spodziewał, a przecież wiadomo, że zawsze kiedyś przychodzi. 

A obok tak pięknie dalej wszystko lśni w słońcu, nachalnie brzęczą pszczoły, różowe płatki spadają wirując na wietrze i nikt nie wie, że dla niektórych właśnie zaczął się koniec świata. Opada pleciona pokrywa, obok podrywa się pszczoła, drobne pyłki kwiatów nasycają powietrze. 

I tylko palcem przykryty paź królowej ostatni raz czuje wiatr, chłonie blask, ciężar i lekkość jednocześnie.

Motyle to najpiękniejsze istoty świata – szeptała w myślach przybijając je szpilką do kartonu. 

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga