Nie wydawała się nikim ciekawym. Nikim, kogo chciałoby się poznać, albo wymienić więcej niż dwa słowa w sklepie przy półce z gazetami. Żyła sama - uciekała w pustkę, w samotność, w tanie filmy z kiosku. Wieczorami otwierała wino prawie bezgłośnie, wprawnie rozlewając zawartość.
Zimą tęskniła za letnimi sukienkami, jesienią wtulona w koc wyjmowała z pudełka jakieś pokruszone motyle, pamiątki z niespełnionych podróży, okruchy piasku. Zamykała się wtedy w sobie na dobre. Za późno - myślała. Nie w porę. Karty rozdane. Nie będzie już żadnych nowych kroków.
I tak właśnie
nie w porę - usłyszała pukanie.
Gdy otworzyła
drzwi przed nią stał - on - krótko obcięty i gładko ogolony - mężczyzna, z smutnym błyskiem w oku jak seryjny łowca burz. W jego
spojrzeniu dostrzegła pytanie i coś więcej, jakby nagłe deja-vu.
Patrzyła na niego myśląc jak nie w porę przyszedł - on, ‘nowy sąsiad z góry’ - jak się szybko przedstawił, pożyczyć cukier, nóż, wszystkiego dobrego, czy kto wie co. Nie w porę, nie teraz, za późno o parę butelek, wieczorów, lat czy rozmów. A mogłaby to być przecież taka piękna historia. A mogłaby przecież złapać go za rękę, zaprowadzić do pokoju, środka, wnętrza, by spokojnie usiadł przy stole lub niespokojnie objął ją w talii. By zagrali w gry, szachy-bierki, w piękną parę, w ‘na zawsze i tylko ty’.
Stała tak
jednak w otwartych drzwiach nie mogąc wydusić słowa, stała i patrzyła na jego miękkie
włosy, mankiety i usta. Tyle razy jej to się śniło - tyle samo co się wydawało.
Ten moment nagle wydał jej się kwintesencją: niespełnionego życia, zapomnianych pomysłów, słów i zdarzeń nie w porę.
Przełknęła ślinę
głośno, a on nic nie mówił.
Bo nie tak
to sobie wyobrażał. Bo sobie nie wyobrażał, bo nie wierzył, że to się zdarza, że
tak może być. Że to naprawdę można przeżyć, że pojawia się obraz osoby ze snu z
poprzedniego dnia, nocy i miesiąca. Że otworzy się nagle coś w nim pod wpływem tylko przypadkowego spojrzenia, że zobaczy siebie w
niej i przez nią. A co zobaczysz nie da się od zobaczyć. Że teraz może już
i koniec świata, bo nagle zobaczył to co najważniejsze.
Bo to naprawdę istnieje, ukazuje się w tej chwili. W co wątpił, podważał i wyśmiewał.
I tak stał naprzeciw niej w drzwiach, w przejściu, jak w oknie do edenu, nie robiąc kroku w przód ani w tył.
Żadne z nich nie zrobiło nic.
Drzwi się zatrzasnęły, jakby ogień pochłonął martwe wszystkie światy, nic się nie wydarzyło. Minęło na chwilę zatrzymane olśnienie.
Zapadła się w fotelu, otuliła kocem. W rękach obracała powoli kieliszek.
On wrócił do
siebie i nagle zrozumiał - że nie potrzebuje już ani cukru, ni soli, słów czy sensu. Że nic się nie zmienia, tkwi w tym po szyję - życie
oblepia go tłustym smarem tak szczelnie, że już naprawdę nie pamięta ani chłodu poranka, rytmu wiersza, koloru ściany czy bólu serca. Że już za późno, nie ma siły, by znów ryzykować - otwarciem, odarciem i nagim wnętrzem.
Stanął na
krawędzi okna, krawędzi przestrzeni - oddechu i swojego życia.
I nagle tak
lekko, zupełnie bezgłośnie zdecydował się. Na ten jeden krok.
Komentarze
Prześlij komentarz